czwartek, 1 grudnia 2016

Listopadzie, możesz se wsadzić

Tradycja jest tradycja, pomarudzić zawsze można.



Staram się robić te podsumowania miesiąca tak pozytywne jak tylko się da, ale listopad okazał się pod tym względem trudny, a wręcz niemożliwy. Bo był to trudny miesiąc, tak ogólnie. Miałam trochę doła, chorowałam, w pracy działy się różne dziwaczne przypały i w ogóle nażarłam się stresu na zapas. Ale nie przesadzajmy, łyżka miodu się w tej beczce gówna też znalazła.


Byłam na zajefajnym koncercie


Wahałam się czy pójść, bo niby fajne kapele, ale bilet niezbyt tani, no i w środku tygodnia, więc Rumianek się ze mną nie wybierze, a samej to tak trochę markotno.
Żeby nie było: często chodzę sama na różne eventy, ale bywają takie wydarzenia, które obskakiwać samemu jakoś tak smutno i straszno.
No ale w końcu poszłam, i było CUDOWNIE.
Grand Magus - oglądałam z balkonu, siedząc i sącząc cydr (Bulmers Cloudy Lemon, widać, że cywilizowane miejsce; ordynarne wyszynki mają tylko Bulwersa klasycznego, którego nie znoszę). Fajne połączenie stoner rocka i heavy metalu, świetna rozgrzewka i bardzo ciepłe przyjęcie przez dublińską publikę. Basista zdetronizował Geddy'ego Lee, odbierając mu tytuł najchudszego basisty rockowego. Skąd takie patyczaki mają siłę, żeby w ogóle grać...
Testament - tutaj już udało mi się przemknąć na parter (kiedy kupowałam bilet były już tylko miejsca na balkonie, ale zhakowałam system; nikomu nie zrobi różnicy jedna mała Margotka więcej czy mniej na parterze). Nadal nie ogarniam, dlaczego ten zespół kiedykolwiek został wygryziony przez Metallikę.
Dla porównania: tegoroczny album Testamentu i tegoroczny album Metalliki.


Amon Amarth - główna gwiazda wieczoru. Niesamowite show z kiczowatymi dekoracjami, dwoma kolesiami z muzeum średniowiecznego Dublina przebranymi za wojów, sztucznym młotem i tym podobnymi atrakcjami. Panowie dawali czadu przez blisko 2 godziny, sprowokowali wiele gardeł do zdarcia i chyba spowodowali znaczny wzrost bród wśród publiki. Łupy z koncertu: 2 koszulki, lekka faza po trzech cydrach, dużo fatalnych zdjęć i niespodziewany przypływ informacji o kolegach z ekspracy (niesamowite, na kogo się można w tym mieście naciąć - tyle powiem).


Wzbogaciłam się o biurko


Jak już wspominałam w poprzednich notkach, znalazłam na śmietniku całkiem sensowny stolik pod komputer. Po raz pierwszy od 10 lat mam biurko, świetne uczucie (czy teraz przestanę wreszcie psuć myszy bezprzewodowe, non stop upuszczając je na podłogę? stay tuned!). Biurełko okazało się być niezwykle przydatne podczas pracy z domu. Mogę sobie wreszcie podłączyć zewnętrzny dysk (na którym mam ulubione filmy i stare fotki) i zewnętrzny napęd DVD, co zaowocowało odkurzeniem kolekcji CD.

Tylko niestety jest metalowe, więc musiałam je co nieco opatulić, żeby nie marznąć.

Zrobiłam zajebiste zdjęcie Superksiężyca

OMGOMGOMG! :D


Przyszedł nowy drapak dla kotów

Koty miałam całe życie, ale dopiero teraz poczułam potrzebę posiadania drapaka, zamiast robienia z mojego salonu Metropolii Kloszardów.
Gryzia jest zadowolona z zakupu i bardzo chętnie przesiaduje w kartonie (no dobra, czasem też wchodzi na drapak właściwy). Maggie May nadal trzyma się z daleka, chociaż dzisiaj udało mi się obudzić w niej zainteresowanie częścią zabawkową (czyli tą kosmatą kulką na sprężynie)
.
Zgaduj, zgadula: gdzie jest Gryzelda?

Zmieściłam się w ciucha o rozmiarze XS

Kupiłam w ciuch-budzie z powodu nadruku, zdeterminowana, żeby wyciąć go i naszyć np. na torbę albo przerobić ciuch. A ciuch okazał się na mnie pasować. Dziwne.
I tak go przerobię, ale fajnie jest wiedzieć, że w zasadzie nie muszę :)



Znalazłam fajne rękawiczki

Zeszłęj zimy kupiłam sobie fajny, elegancki, fioletowy płaszcz (Jasper Conran, mili państwo!). Miałam lekki problemik z dobraniem dodatków, ale: znalazła się gdzieś w szufladzie brązowo-śliwkowa czapeczka, w ciuch-budzie dorwałam szalik za zawrotną sumę 1 euro, a dwa dni później znalazłam na stacji Darta rękawiczki, które pasują jak ulał do reszty. I wszystko z polaru, a nie z wełny (którą cenię, ale niestety nie mogę nosić na gołą skórę, bo mnie "gryzie"; tylko  mój kot może mnie gryźć bezkarnie!).


Parę razy ładnie wyglądałam (znowu! groza!)

Granatowa sukienka z ciuch-budy, toże żółte bolerko. Koraliki w sweterkach dostałam wieki temu od Uli Herbu Trzy Koty, wreszcie się nad nimi zlitowałam i wcieliłam do naszyjnika.



Rumianek in da haus

Rumianek wreszcie postanowił zmerge'ować swoje życie z moim i powoli, powoli się wprowadza (nawet dostał pracę w Dublinie, zaczyna w poniedziałek!). Póki co, zwieźliśmy ciuchy, parę osobistych drobiazgów i płyt. Zaczynam mieć wątpliwości... :D


I tyle z listopada. Na szczęście jest już tylko wspomnieniem, a ja mogę cieszyć się grudniem: koncertem Steve'a Harrisa w niedzielę, urodzinami, festiwalem filmu polskiego, świętami (których nie będę obchodzić w sposób tradycyjny, po prostu nie mogę się doczekać dni wolnych od pracy), urodzinami Rumianka. Grudniu, nakurwiaj!


1 komentarz :

  1. Śliczna ta granatowa sukienka.
    Mnie też gryzie zwykła wełna; polecam kaszmir.

    OdpowiedzUsuń