czwartek, 3 grudnia 2015

6 - the number of the beast

Dziś mija równo 6 lat, odkąd przygarnęłam moje własne, małe Zło.

Był grudzień 2009.
A nie, wróć.
Był 11. listopada 2009. Muriel wracała z pracy do domu (jak to z reguły bywało w czasach firmy na S, bardzo późno) i zobaczyła Zło. Zło siedziało przy drzwiach do jej klatki schodowej. Muriel wpuściła Zło do bloku. Zło, jak wiadomo, potrzebuje zaproszenia, więc wprosiło się ochoczo. Podążyło za Muriel. Muriel ciągle łudziła się, że Zło ma jaskinię gdzieś na jej piętrze, za jednym z setek identycznych drzwi do apartametów dla nam podobnych japiszonów. Ale nie, Zło wybrało sobie za jaskinię jej kawalerkę. Położyło się na kanapie przy grzejniku i spało dwie doby, potem jadło bez opamiętania, potem skorzystało z naprędce skombinowanej kuwety.

Muriel nie dała się jednak opętać. Szukała właściciela, rozwieszała ogłoszenia papierowe i wirtualne, pokazywała mi zdjęcia i ogólnie coonamazrobićprzecieżpodróżujeiniemożekotabowynajmujeiolabogacotobędzie.

No dobrze, mówię. Daj mi Zło na przechowanie. Sama jestem zła jak "50 twarzy Greya", więc opętanie mi nie grozi.

Zło zostało przyniesione do mojego domu 3. grudnia 2009 roku, czyli równo 6 lat temu.

Odtąd nic już nie było takie samo.

Jeszcze bezimienne Zło oswaja nową jaskinię


Zło po jednej (bezsennej dla nas obu) nocu wypełzło spod łóżka i coś zjadło. Po trzech dniach już wchodziło na stół. Po mniej-więcej tygodniu otrzymało imię Gryzelda. Zaanektowało fotel i różową wstążkę.


Zaczęło czasem sypiać ze mną w łóżku (szok, żaden z moich kotów tego nie robił, i to z żadnym człowiekiem; koty sypiały gdzieś na szafach, w szafach, w piwnicy albo w ogóle poza domem).


Tutaj powinna nastąpić kronika wypadków.
Jak to Gryzia miała operację na oko. Potem kolejną operację, na tym samym oku, przez co praktycznie przestała na nie widzieć. I jak musiałam wziąć dzień wolny z pracy, bo nie mogłam przestać płakać. I po jakimś czasie nawroty jaskry, które sprawiły, że straciła drugie oko z kretesem (szloch w zbiorkomie i dyskretne chlipanie w pracy, bo nie mogłam sobie pozwolić na zwolnienie). I jak nawet teraz mam łzy w oczach, kiedy sobie przypomnę, jak odbierałam ją po ostatniej operacji, jak wtulała się we mnie i nie mogła przestać miauczeć. 

Moja Piratka, stan obecny. Prawie zupełna ślepota nie przeszkadza jej kraść żarcia, bawić się w berka z drugim kotem i ogólnie być Złem.

Ale zamiast tych wszystkich dramatycznych opisów, powiem tylko: kocham moje Zło miłością prawdziwie zwierzęcą. Kiedy mnie gryzie bez powodu, kiedy domaga się wzięcia na ręce w nieodpowiednich momentach (np. mam na sobie kurtkę zimową, bo dopiero weszłam do domu, albo wręcz przeciwnie - nie mam na sobie nic, bo właśnie wyszłam spod prysznica), kiedy PACZY WYMOWNIE, jeżeli wyłączę ogrzewanie w łazience, a ona jeszcze nie skończyła swojej sesji spa (czyt. wylegiwanie się w umywalce i wystawianie pyszczka do farelki), kiedy nie pozwala mi jeść czegokolwiek, czego wcześniej nie obwącha i nie poliże. Kiedy wchodzi do skrzyni mojego łóżka i mości sobie legowisko z moich szalików i czapek, których potem szukam długie tygodnie.

"Gryzelda w skrzyni mojego łóżka" - rekonstrukcja
Zło jest, jakie jest. Jest sobą. Trzeba kochać i dać się opętać.

Zło, jak zawsze przeszczęśliwe z powodu pozowania do fotografii z mamusią.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz