sobota, 17 grudnia 2011

Ręka, noga, mózg w internecie

Rebecca Black niczym Alicja

Piątek, piąteczek, piątunio. Powinnam się socjalizować (co ostatnio czyniłam aż nadal często, tak często, że aż mi alko obrzydł, true story), a ja w domu. Niestety, w domu mam laptopa z Internetami, a w tych Internetach memebase, youtube, facebook, google+, memestache, ragestache, kwejk, JM i jakieś pierdoły.

Ad rem. Spotkałam się dziś z teorią Króliczej Dziury Youtube. Zaczyna się zawsze niewinnie: oglądasz jakiś interesujący, wzbogacający cię intelektualnie wideoklip... No dobra, tutaj przesadziłam, po prostu przeglądałam subskrypcje i nowe video Gadającego Kota Sylvestra (taka męska wersja mojej Gryzeldy, tylko, że bardziej wylansowana w Internetach):


Tak czy siak, zaczynasz niewinnie i kończysz na czymś tak dziwnym, że chciałbyś wziąć jakąś skrobaczkę i zdrapać to sobie z mózgu, żeby o tym zapomnieć. Niestety, jak to pisze młodzież, raz zobaczonego nie da się odzobaczyć i wkrótce jesteś na youtubowym haju. Doprawiasz się jeszcze znalezionym gdzieś na dysku sezonem South Park, którego jeszcze nie widziałeś (sezon 12, odc. 3 - Kenny w "Heavy Metal", polecam) i leżysz potem bezwładnie, z mięśniami brzucha i twarzy bolącymi ze śmiechu. 





Winię za to wszystko Rebeccę Black. To jej niezapomniany przebój "Friday" sprawił, że ten mój dzień tygodnia już nie kojarzy mi się z The Cure, tylko z jej gównianą piosenką i youtubową głupawką.





Boję się. Boję się, że kiedyś zaśmieję się na śmierć. Że wyczerpie mi się poczucie humoru, wypoleruje mózg, uduszę się. Po kolejnym youtubowym ćpaniu jestem tak wykończona, że ledwo stukam w klawisze. Śmiech to zdrowie? Błagam.

Ratunku.

I skończę w trochę bardziej ahtystycznym stylu... mam nadzieję.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz