czwartek, 30 czerwca 2011

Haj TeChnologiczy

Wszyscy to wszyscy, babcia też.


Chcialam napisac tę notke tefalonem,ale nie mam jeszcze dostatecznej wprawy :D <- miałam dość cierpliwości tylko na to zdanie.

Minął już prawie tydzień, odkąd dostałam moją nową zabawkę - HTC Desire S. Nie miałam czasu nacieszyć się nim tak, jak bym chciała, ale spoko, wszystko przed nami.

Dzień pierwszy - piątek
Przyszło wczesnym rankiem. Roboty huk, a ja ciągle zezuję w stronę pewnego podłużnego pudełeczka, podskakuję na krześle i uśmiecham się jak głupi do sera. W końcu w przerwie na lunch nie wytrzymuję i rozdziewiczam.
Miałam niemały problem ze zdjęciem klapki baterii (łapki śliskie czy coś), ale paznokciami i sprytem jakoś dało radę. Wsadziłam zamówioną dodatkowo kartkę microSD o pojemności 16GB (i skonstatowałam, że na stanie już była jedna 8GB... :facepalm).
Zaczęłam od absolutnie najważniejszej rzeczy na świecie, czyli ustawienia tapety (wszystkie takie ładne, ciężki wybór). SMS testowy do Przytulanki. Sync konta googlowego. Facebook.
No i zdjęcia.


mój pracowy kubeczek, nieco uszkodzony przez nieświadomą nietrwałości nadruku sprzątaczkę, która wsadziła moje cudeńko do zmywarki :(


omg, omg, efekty!



Tytułem wyjaśnienia dodam, że tego dnia pogoda zrobiła to, co robi najlepiej, tzw. wy.. strychnęła mnie na dudka. Rano było ładnie, ciepło i słonecznie, więc w ramach akcji "zimo wypierdalaj" ubrałam długą białą spódnicę z falbanami i sandały (na rajstopy, ale zawsze). Po lunchu pogoda zmieniła się drastycznie i marsz do domu był straszny: strugi deszczu i zimno. Ale to nie powstrzymało mnie od strzelenia sobie słit foci...



...i wrzucenia jej na fejsa:



Wieczorem pognałam na bretońską imprezkę, na której to spotkałam się ze znajomymi, m.in. Mirkiem, który sam o sobie mówi, że jeśli chodzi o telefon, to jest "znerdziały". Zaczął mi pokazywać, co może taki gadżecik jak mój. Okazało się, że z odpowiednim softem mój telefon potrafi wszystko:
- skanuje kody kreskowe
- robi kopie SMSów i zapisuje na gmaila
- mierzy czas (stopper, tak jakby)
- pozwala pisać na klawiaturce wodząc paluchem od litery do litery, zamiast pukać (tego na razie nie zamontowałam, bo to nie jest darmowe, a wiecie, jak to jest z płaceniem, za aplikacje...)
- robi listę aplikacji, które zainstalowałeś, żeby przesłać androidowym nowicjuszom celem zarażenia ich znerdziałością

W drodze powrotnej - znowu foteczki:


Tak, połamane parasole to taki mój mały fetysz ;)



Przy okazji - mały minus: ciężko robić zdjęcia jedną ręką, jednak nie ma to jak normalny, duży aparat z rękojeścią.

Dzień drugi - sobota

Szału nie ma generalnie. Nazajutrz mam iść do pracy, więc mam cały jeden dzień na wyspanie się, prace domowe i nicnierobienie, nie mam czasu na zabawki. Tak czy siak, na kanale pod moim oknem odbywały się regaty i było b. słonecznie, co sprzyja foceniu.







Nawet nakręciłam filmik!



Podzieliłam się też moją radością na twitterze, przy okazji ucząc się obsługi twitterowej aplikacji (dźwięk przy odświeżaniu feeda rlz):



Postanowiłam też mojego tefalonka podładować i tu zdziwko - ładowarka dwuczęściowa. Yo, dawg, słyszałem, że lubisz wtyczki, więc załączyliśmy dwie, żebyś mógł się podłączyć kiedy się podłączasz...



Dzień trzeci - niedziela

Pracu, pracu, pracu. Jeszcze przed ruszeniem na niedzielną bitwę z cyferkami, nieśmiało, na próbę, podłączyłam moją zabaweczkę do większej zabaweczki (laptopa) i wrzuciłam co nieco muzyki, trochę Les Negresses Vertes i Dropkick Murphy's, bez których nie ruszam się z domu (posłuchajcie cioci Dobra Rada, nic tak nie wspomaga w marszu do korpoharówy jak "State of Massachusets"). Podłączyłam też pierwszy raz słuchawki, nie jakieś made in producent telefonu (jakieś 83% słuchawek typu pchełki dostępnych na rynku nie mieści mi się w uszach), ale moje własne ulubione Sony comfort d'écoute. Wiwat mały jack!

W pracy nadgryzłam czasu kęs na buszowaniu po rynku aplikacji androidowych i zamontowałam sobie trochę lepszy od zamontowanego fabrycznie zegarko-budziko-przypominacz (mniejsza o powody, ma to coś wspólnego z moją neuroprzypadłością).

Dzień czwarty - poniedziałek

Nie mogę już dłużej ukrywać swoich uczuć. Jestem gotowa na zaangażowanie się.



Wrzucam też więcej muzyki. Nie miała baba kłopotu, dołożyła sobie pamięci. Jak miałam do dyspozycji 4 GB na swoim Sony Walkmanie, to wybór muzyki był raczej prosty, nie mieściło się więcej niż kilkanaście albumów. A tu wrzucam, wrzucam i ciągle mnóstwo miejsca! Dysk lokalny, jeden dysk zewnętrzny, drugi, i co jeszcze...
Nie mogę oczywiście wrzucić wszystkiego, bo moja kolekcja zajmuje kilkakrotnie więcej pamięci niż jest w stanie pomieścić jakikolwiek telefon. Przynajmniej na dzień dzisiejszy. Ale biorąc pod uwagę, że rozmiar mojej kolekcji rośnie znacznie szybciej niż możliwości techniczne jakichkolwiek urządzeń z telefonami komórkowymi włącznie, lepiej nie będzie. Wierzcie mi, trudniej jest wybrać kilkadziesiąt niż kilkanaście z kilkuset...


Dzień piąty - wtorek

Telefon wita mnie szumem deszczu i skrzypieniem wycieraczki, która ten deszczyk wyciera. Fajny widget :)

Odkryłam, że dostęp do netu na moim cudeńku można również osiągnąć za pomocą wifi. W domu mamy oczywiście router bezdrutowy, żeby mój czerwony byDellak mógł rozmawiać ze światem. Fejsa, JM i twittera sprawdzam w łóżku, kot błaga niemalże na kolanach, żebym wstała i ją nakarmiła. Jestem złą matką :(

Muzyka gra mi cały dzień, oddzielając mnie skutecznie od gdakania szefa, dzwoniących telefonów i innych uroków pracy w open space, i nie muszę ładować baterii! Cudownie!

Odkrywam również lusterko - normalnie, aplikacja taka. Przypomina mi się ten dżołk:"inż. Walczak, żeby się ogolić, potrzebuje tylko swojej fotografii" :D

Dzień szósty - środa

Zamówiłam sobie na amazonie stylus i etui. Jak szaleć, to szaleć - podwójne kartofle. Odkryłam również, że facebooka mogę przeglądać za pomocą specjalnej aplikacji, co jest dużym ułatwieniem, bo przeglądanie normalnej strony www na takim małym ekraniku jest z deka ujowe. Np. czytanie JM to nie banan z masłem. Dobrze, że wcześniej podpatrzyłam u znerdziałych znajomych, jak się powiększa i zmniejsza, bo sama bym nigdy na to nie wpadła. No dobra, może bym i wpadła, ale nie od razu.

Dzień siódmy - czwartek (czyli dziś)

Muzyczka gra, ekranik tańczy. Jestem tak wyczerpana po ostatnich dwóch tygodniach w pracy, że nie bawię się za dużo. Próba wrzucenia filmiku na youtube przy pomocy telefonu kończy się fiaskiem (w końcu skapitulowałam i użyłam PC i kabla USB, temat jeszcze do opanowania). Wrzucenie fotek do szaffy za to kończy się pełnym sukcesem (pomińmy fakt, że "jako pliki prywatne" jakoś samo z siebie się odznaczyło - tak, używam tej opcji nagminnie, bo te wszystkie znudzone ludziki, które biegają po szaffach przypadkowych Bojowników celem krytykowania walorów artystycznych fotki nowych butów, działają mi na nerwy).

Takie to ładne ujęcia cyknęłam w drodze z pracy (z której, po raz pierwszy od 2 tygodni, wyszłam przed 20:00, alleluja!):






Reasumując: moja nowa zabawka jest absolutnie fantastyczna! Zastępuje mi telefon, od biedy kompa, odtwarzacz mp3 (w sumie to jest większa niż mój poprzedni telefon i odtwarzacz mp3 razem wzięte, ale ciii...) i to wszystko bez jakichś gównianych wynalazków typu PC suite. Kopiujesz pliki jak na jakikolwiek nośnik pamięci i masz.

No i nareszcie mogę używać twittera zgodnie z jego przeznaczeniem (żeby wysłać SMS, jak się nie ma do kogo) :D

Niech moc nerda będzie z wami! \m/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz