sobota, 21 maja 2011

Sobotnie nabożeństwo

w Świątyni Estetyki i Niskich cen


IKEA wielbię od zawsze. W domu od zawsze mieliśmy spory zestaw regałów Ivar na nasze wszystkie książki, ba, kiedy jeszcze o sklepach w PL się nie śniło, przeglądałam katalogi dla rozrywki. Nigdy nie mogłam się dość nacieszyć fantastycznym, wszechstronnym w ofercie wzornictwem (od bajek robotów po szwedzką wioskę) i kiedy IKEA wkroczyła do Polski, zacierałam ręce z uciechy widząc, jak projektanci prześcigają się w pomysłach, jak lepiaj zagospodarować ciasne mieszkanka Polaków przy pomocy różnych sprytnych schowków, półek, wieszaków, haków i innych estetycznych w formie bzdetów z chromowanej stali lub drewna.

Niestety, zawsze miałam pecha co do lokalizacji przybytków skandynawskich rozkoszy - w Szczecinie modlą się o Ikeę od lat, do Bydgoszczy, Poznania i Deutschlandu zawsze było za daleko i tak oto żyłam lata całe, wzdychając czasem do katalogów.

A potem na emigracji odkryłam Dunnes Stores i Argosa, i jakoś przestałam wzdychać. Zaopatrzyłam się już chyba we wszystko, czego potrzebuję, i dopiero teraz poczułam, że jestem gotowa na ten związek - skoro mam już wszystko, uczucie nie spali mnie zbyt gwałtownie i mogę się cieszyć każdą wspólną chwilą :D




I tak oto, pojechałam dziś do dublińskiej Ikei. Najpierw spędziłam ładny czasu kęs w tzw. showroom, czyli sali ekspozycyjnej (tak to się w naszym pięknym, niemożliwym, słowiańskim do bólu języku nazywa? nawet nie wiem), marząc o czerwonym szezlongu. Zawsze chciałam mieć szezlong, odkąd tylko przeczytałam "Małą Księżniczkę", nawet moje lalki Barbie miały szezlongi z klocków lego, a tu stoi coś takiego, i to jeszcze w moim ulubionym kolorze! Ale szybko się otrząsnęłam, bo na szezlongi i tym podobne burżuazyjne wynalazki i tak nie mam miejsca w moim japiszońskim apartamencie, a tu zakupy się same nie zrobią.


Jest tylko blada, nocna lampka - łysa śpiewaczka
Pokrótce - kupiłam:
deskę do prasowania, którą mogę postawić na stole (zamiast wyciągać tę wielką, ciężką dziwkę zza lodówki, co zniechęca mnie do wszelkiego prasowania i kończy się na tym, że ubrania do potraktowania na gorąco potrafią zalegać na podłodze mojego buduaru tygodniami)
lusterko na nóżce tak wysokiej, że nie muszę się garbić, żeby nałożyć tapetę
organizer na biurko dla Przytulanki (mała zemsta za kasetkę na biżu)
pudełka na CD, bo ich liczba niebezpiecznie wzrosła i zaczynają się przewracać, siejąc popłoch
komplet łyżeczek szt. 6, bo ile byśmy nie zmywali i oszczędzali sztućców, łyżeczek zawsze nam brakuje, zwłaszcza, kiedy goście przyjdą
takie skladane coś z przegródkami włożę do szuflady z szalikami i czapkami (tak, mam na to oddzielną, ogromną szufladę, nromalni Irole używają takich na buty), żeby kot nie mógł mi tam zrobić burdelu (znowu)
torbę niby na laptopa, ale mój czerwony byDellak i tak się tam nie zmieści; ładna, czerwona i nada się na zajęcia z francuskiego
lampkę na klips w kolorze różowym, żebym miała wreszcie godziwe warunki do czytania w łóżku (stolik nocny jest zarezerwowany na budzik; budzik ma futro i strąca przedmioty)
wielkie opakowanie słomek kolorowych do napojów za całe 99c, bo sezon drinkowania za pasem (a, no tak, tutaj mamy go cały rok, mogłam kupić więcej!)
haki stalowe do wieszania błyskotek (tylko jeszcze nie wiem na czym
narożną półkę łazienkową, bo butle moich wiedźmich specyfików raz po raz spadają z hukiem do wanny i straszą kota, który akurat wpadł pogapić sie na kran

Jak mówi stara, dobra mądrośc ludowo-nowojorsko-żydowska - "Chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach". Tak więc, zaplanowałam kupienie i rozśmieszyłam Boga następującymi niezakupami:
- większymi hakami stalowymi - wiedziałam, że Irole potrafią nawet z czegoś tak normalnego, międzynarodowego i porządnego jak Ikea zrobić burdel, komputer pokładowy odesłał mnie do działu, który nie istnieje... n/c
- stojącym wieszakiem na ręczniki, który był "out of stock"

Jak łatwo się domyślić, wymienione powyżej itemy mają swój głębszy sens, postanowiłam bowiem wymyślić coś innego na wieszanie naszyjników (tak, znowu). Niestety, mój pomysł spalił na panewce, still haven't found what I'm looking for, haczyki samoprzylepne odpadły już niemal wszystkie, a ja nadal będę się męczyć z jednym i tym samym problemem. Life sucks.

Tak to już chyba w życiu jest - wzdychasz po nocach do czegoś lub kogoś, wydaje ci się, że to coś/ten ktoś jest odpowiedzią na wszystkie twoje problemy, a kiedy przychodzi co do czego - dupa blada. Może tak właśnie ma być? Zamiast mieć podane kawę na ławę, trzeba się bardziej postarać?

Cóż, na jutro zaplanowałam (hahaha) eksplorację Dunnes Stores. Mam chyba plan B.

Wspomniałam już, że doniosłe momenty w moim życiu cykam telefonem ku pamięci? Nie inaczej było dziś, kiedy obładowana zakupami czekałam na powrotny autobus. Z dumą przezentuję nową tapetę w moim telefonie :D



Skoro już mowa o Bogu i planach, to nie sposób nie wspomnieć, że dubliński sklep IKEA mieści się przy St. Margaret's Road. True story!

http://www.ikea.com/ie/en/store/dublin

Nosowska może mieć "skandynawskie sny w pościeli z Ikei", ale ja będę snuć swoje angielskie w pościeli z Primark. Branoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz