niedziela, 22 maja 2011

Majaki o Warszawie

Jak na kogoś, kto nie przepada za Grodem Syrenki, podejrzanie często się tam lansuję.

Tym razem cel był szczytny - kolejne dziewiętnaste urodziny Prosiaczka! Po zabukowaniu drogiego jak jasna cholera AerLingusa, najęciu cioci Muriel jako catsittera, zakupieniu/przygotowaniu paru drobiazgów dla solenizantki i zapakowaniu mojej super duper walizki (która spełnia wymogi dot. bagazu podręcznego w Ryanair - albowiem nie tylko mieści się w ich faszystowskiej klatce pomiarowej, ale również jest jak i oni tandetna), uzbrojeni w 2 flachy whiskey, ruszyliśmy na podbój Łosroł.

Weekend był absolutnie szalony i nieprzewidywalny, i taka też będzie ta notka. Niech mój biograf się wysili i napisze to jak należy, a ja poprzestanę na surowym materiale.

Umbrellah, ellah, ellah
Choć nie darzę wielką sympatią ani tej dziwnej baby, ani wysokich obcasów, ostatnio mnie naszło na trzewiki a la Rihanna. Dziwnym trafem, nie znalazłam takich w Dublinie, choć przymierzyłam kilka par, a w Wawie się znalazły się. Oto i moja pamiątka ze Stolycy.



O dziwo, byłam w stanie w nich nie tylko stać, ale też przejść przez kawałek Nowego Światu, potańczyć w Nowym Wspaniałym Świecie, przejść z tegoż do klubu w Zachęcie i jeszcze tańczyć tam. Ale stopy pod koniec wieczoru bolały konkretnie, pewnie z powodu cienkiej podeszwy. Jutro ubieram je znowu, tym razem nie zapomnę o moich silikonowych pomocnikach (takich podkładkach pod palce, nie myślcie sobie).


Wspomóżmy rodzimy handel
Żeby moim nowym butom nie było smutno, a impreza na Nowym Świecie była dośc lansowa, dokupiłam jeszcze czerwoną jak mak sukienkę (w rozmiarze 38! nie, nie 38(silnia)) i stanik pod nią, albowiem gdyż moje pancerne coś z M&S ledwo się pod tą sukienką mieści. Dodam, że sukienka sprawiła, że poczułam się jak istna hrabina, bo nie byłam w stanie dopiąć się sama i musiałam prosić o pomoc Prosiaczka. Na szczęście nic nie pękło, choć pewnie niewiele brakowało.
Z tego miejsca chciałam serdecznie podziękować ekspedientce w Promodzie w centrum Warszawa Wileńska za fachową pomoc w wyborze sukienki i doradzenie wysokich obcasów. Takie sprzedawczynie to skarb! :)

Hrabiny
Ale moja sukienka to jeszcze nic. Prosiaczek wymagał asysty dwóch osób, żeby się dopiąć w swoją. Wysiłek okazał się niesłychanie opłacalny, bo koniec końców wyglądał tak fabulous, że już bardziej nie można. Prosiaczek zawstydził stolycę na wszystkich frontach.
Fotek niestety nie ma. Może będą.

Jak się wyróżnić w Warszawie?
Pewien młodzieniec do jednego z nas, kiedy to bawiliśmy się w najlepsze w Nowym Wspaniałym Świecie:
- Dlaczego jesteście tacy szczęśliwi?
Wow. Wiedziałam, że wystrojona jak na dubliński lans trochę się wyróżniam, ale żeby mi tak zaraz szczęściem w twarz? A fe.

Porównania geograficzne
Pewien pan do pewnej pani wchodząc do klubu Obiekt Znaleziony, o 3 rano, kiedy okazało się, że klub kończy dyżur.
- Ale jaja, klub zamykany o 3 rano, jak w Irlandii!
Nic dodać, nic ująć.

Z Pyrolandu do Pyrolandu
Na chwilę, ale jednak na chwilę, zawitałam do Poznania. Z powodów logistycznych. Najpierw 3h w pociągu Warszawa-Poznań, potem 3h lansu w knajpie na rynku (myślicie, że coś poza tą knajpą widziałam? hahaha), potem pociąg z powrotem do W-wy. I to wszystko w nocy. Jak powiedział ojciec-wujek Barneya: "NEVER stop partying."



Zgrzyt
Muszę przy okazji wspomnieć o pewnym niemiłym incydencie. Siedziałyśmy sobie grzecznie w ogródku knajpy, piłyśmy Lecha, gadałyśmy, było miło, aż tu nagabuje nas jakiś pijany, wielki jak góra facet w średnim wieku. Zapomniałam już chyba, co to znaczy wypad do knajpy w kraju. Grzeczne próby pozbycia się natręta okazały się nieskuteczne, jego koledzy nie usiłowali go okiełznac, ba, obsługa lokalu też nie reagowała (najwidoczniej tych paru byków odzianych na czarno kręcących się przy drzwiach jest tam po to, żeby wyglądać groźnie). Dopiero ostre i niezbyt grzeczne upomnienie (z moich ust, wow) skłoniło "zalotnika" do powrotu na miejsce. Pytam się grzecznie: co jest, kurwa? Czy prawie dwumetrowy facet pochylający się nad siedzącą na krześle drobnej postury kobietą, nawalony jak szpadel, chyboczący się tak, że zaraz albo puści pawia, albo się przewróci, to jakieś zabawne widowisko?
Obciach, drogi Poznaniu, obciach jak uj.

O pogodzie
Na początek nieco się zmartwiłam - sprawdziłam przed wylotem prognozę pogody, miało być "zimno i pada", więc zapakowałam to, co noszę w Duplinku, a tu upał. Na szczęście, już następnego dnia wszystko wróciło do normy.

Trochę kulturwy, trochę kultury
Mam strasznego pecha do Nocy Muzeów. Dublińska jest zawsze 24h po Arthur's Day i zawsze mam kaca-giganta, a warszawska akurat wypadła na mój wieczór lansu. Perspektywa pójścia do muzeum po dużej dawce %% wyglądała kusząco, ale w porę się upomniałam, że przecież jestem w kulturalnym kraju, a nie w jakiejś Irlandii.

Nie ma w tym wcale sarkazmu. Warszawa nie podoba mi się pod wieloma względami, ale za każdą w niej bytnością jestem pod wielkim wrażeniem życia kulturalnego. Wystawy, kina, lokale, koncerty (a przynajmniej to, co widzę na afiszach) - Dublin może się wstydzić. Powaga.

Mimo, że mało miałam czasu, łyk kultury mnie nie ominął, albowiem w Łazienkach (a raczej na, bo to na ogrodzeniu tychże) natrafiłam na wystawę fotografii Annie Leibovitz. Czytałam o tej wystawie jakiś czas temu w Wysokich Obcasach, ale wyleciało mi to z głowy i cieszę się, że wybrałam się, w sumie trochę nieplanowanie, do tych nieszczęsnych Łazienek. Fotografie są po prostu zniewalające.



Kto puścił pawia?
Łazienki przyszło mi zwiedzać w deszczu (co niekorzystnie odbiło się na moim zdrowiu), ale za to zoczyłam coś niesamowitego: miejscowe pawie zażywające prysznica.







Nasze małe Notting Hill
Niestety, mimo, że Prosiaczek pomieszkuje na Pradze, nie miałam okazji poswiedzać tej legendarnej dzielnicy zbyt dokładnie. Szkoda wielka, ale co robić. Udało mi się za to cyknąć trochę fajnego grafitti:









I Patriotyczny Dom:



Złote myśli własne
Przyszło mi robić za ambasadora kulturalnego i przewodnika, tak oto wyjaśniłam pewnej parze Hindusów, że:
- ten pomnik straszy



- okolice łazienek to warszawskie Ballsbridge (w sensie, że ambasady i posh)
- w Polsce można pić miód (na pamiątkę zakupiłam lubelski półtorak - zdrowie wasze w gardło nasze :cyk)
- nie ma problemu z kupieniem wódki/wina/piwa w niedzielę wieczorem, ale kupno o tej porze mleka nastręcza pewnych problemów logistycznych
- w Polsce sklepy z rzeczami z Indii są cool (nawet do jednego wstąpiliśmy, wycieczkowicze byli pod wrażeniem... że tak drogo)
Ciekawe, że człowiek nie myśli o tym, że to jest jakieś dziwne i nietuzinkowe do czasu, aż musi to wyjaśnić komuś, kto nie jest w temacie. Cudze chwalicie...

Inne obserwacje
Tak mi się uzbierało podczas podróży i pobytu.
- mojito ssie (jak możecie to pić? sam cukier)
- fajnie jest czasem zrobić sobie Wakacje z Węglowodanami
- rozmowa o diecie nad filiżanką gorącej czekolady niszczy system
- przeciętna knajpa w Wawie oferuje całe 2 rodzaje piwa z kija (w Dublinie nawet najmniejszy pub ma co najmniej 3-4)
- tylko w Wawie można iść ze Szpakiem do karmnika


Ogólnie pobyt w Stolycy uważam za udany. Było szybko, pobieżnie i zwariowanie, ale z pewnością nie nudno. Zachęcona, wkrótce wybieram się ponownie, przypuszczalnie w sierpniu, na weekend. Wszystkich Bojowników, którzy czują się zaniedbani, przepraszam z całego serca i obiecuję się poprawić. Zgłoszenia do mojego karneciku i zażalenia proszę dostarczać wybranymi drogami. Można nawet tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz