niedziela, 20 czerwca 2010

Paryż chaotycznie

Co się odwlecze, to uciecze.
Czekałam, aż wyciszę się i osiągnę zen, żeby uporządkować sobie w głowie wspomnienia z Paryża, ale zen nie nastąpił, bo ludziom stukniętym (jak np. ja) zen może się kojarzyć co najwyżej z Zenonem Laskowikiem.
Równowaga nie nadeszła, i jeżeli nie ogarnę się w porę na tyle, żeby coś na tym blogu przekazać z tego jakże cudnego centrum seksu i biznesu, okazja do lansu przepadnie bezpowrotnie. Dlatego klecę na bieżąco z tego, co przychodzi mi do głowy i postaram się wyciągnąć z tego jakiś sens.

W sumie jest to pewien eksperyment na miarę bitników i Białoszewskiego, bo zawsze odpicowuję notkę i planuję co po czym, zanim zacznę pisać. SBB, moi drodzy ;)

Czego się spodziewać po TAKIM kodzie pocztowym? 


Nadziałam się nieco na globalnośc i anonimowość booking.com i z hotelem wypadło trochę nie teges. Lokalizacja zarąbista - wielki plus. 2 kroki od Pere-Lachaise, a jednocześnie praktycznie zero turystów, normalne sklepy, targowisko, mcdonald. Obsługa prawie nie mówiła po angielsku - też wielki plus, bo byłam zmuszona ćwiczyć mój francuski (a raczej jego żałosne strzępy, które kołaczą mi się po głowie). Sam hotel i pokój lekko obskurne, towarzycho tam przebywające raczej wątpliwego autoramentu, hałas z metra mnie wkurzał i nie dawał spać. Moja rada: nie oszczędzajcie na hotelu, nic nie psuje wakacji gorzej niż niewyspanie.

Paryż kotem stoi

W ciągu poprzednich wizyt byłam tak zaaferowana wieżami Eiffla i innymi Notre Dame, że nie rzuciły mi się w oczy dużo ciekawsze detale, takie np. jak wszechobecność kotów w krajobrazie paryskim. 
Tutaj modny kotek - dyżurna ruchoma ozdoba pewnego butiku z odzieżą na Rue de la Roquette (11. dzielnica).



Nasza-panienka

No właśnie, jeśli o Notre-Dame mowa - tym razem udało mi się wejść do środka, bo dziwnym zrządzeniem losu kolejki praktycznie nie było, na dodatek zwiedzanie jest darmowe, tylko wrzuca się co łaska przy wyjściu. Udało mi się cyknąć wnętrze, ale miałam tylko kompakt, a wiadomo, że kompakt+wysoka czułość=szum, i to nie morza, niestety. Po walce przy użyciu Neat Image i GIMPa udało mi się odrestaurować coś z mojej żałosnej próby uwiecznienia wnętrza Naszej-Panienki, voila:



Ale i tak uważam, że katedra wygląda dużo ciekawiej z zewnątrz, od tych wszystkich detali rozbolała mnie głowa.



Uff, jak gorąco!

Już zapomniałam, co to kontynentalne lato i Paryż boleśnie mi o tym przypomniał. Dotąd nie musiałam borykać się z upałami będąc takim koszmarnym spaślakiem, a już przedtem było mi niefajnie w wysokich temperaturach. Bleee. Po powrocie do Dublina z uglą powitałam mokre chodniki i chłodny wiatr.
Przy okazji, ciekawa obserwacja: w Paryżu jest bardzo dobra woda z kranu. Wypiłam jej chyba hektolitry (i wciąż żyję), była smaczna i zimna, orzeźwiająca 100 razy bardziej niż jakikolwiek gazowany napój.

Muzea i inne przybytki

Mimo mojej silnej awersji do przybytków stricte turystycznych, nawiedziłam dwa muzea: Centre Georges Pompidou i Muzeum Średniowiecza.

Do tego drugiego trafiłam właściwie przypadkiem i nie żałuję. Rzadko zdarza się zobaczyć coś TAK starego i na dodatek... za friko! Tak, tak się szczęśliwie złożyło, że była to pierwsza niedziela miesiąca, kiedy to wiele paryskich muzeów oferuje darmowy wstęp. 
Najcenniejszym eksponatem muzeum nie jest, ku mojemu zaskoczeniu, okaz sztuki sakralnej, ale seria tapiserii "Dama z jednorożcem", dzieło o tematyce raczej świeckiej, ale dość uduchowione. Nie chce mi się cytować przewodników, zainteresowanych odsyłam do wikipedii, od siebie dodam tylko, że to coś, co naprawdę warto zobaczyć. A zważcie, że mówię to ja, osoba, która wielbi sztukę współczesną, nienawidzi Mozarta itepe.

Jeszcze taka mała obserwacja - średniowieczna, paryska wersja Terakotowej Armii, która ubawiła mnie nieco (mimo tych nieszczęsnych wycieczkowiczów, którzy wleźli mi w kadr):



Zupełnie odmiennym, porażającym i wręcz religijnym przeżyciem była dla mnie wizyta w Centrum Pompidou. Mniej zorientowanym wyjaśniam, że Pompidou to wielgachna galeria sztuki współczesnej, gdzie oprócz trendy i jazzy wystaw okresowych jest też imponująca ekspozycja stała, fachowo podzielona podług chronologii, która obfituje w epokowe dzieła Picassa, Matisse'a, Chagalla, a nawet prezentuje przegląd nowoczesnego wzornictwa. Bilet jest dość drogi (12 euro), ale muzeum jest tak ogromne, że zapewnia rozrywkę na cały dzień. Spędziłam tam ok. 5 godzin i nie widziałam wszystkiego, a to co widziałam, zaliczyłam dość pobieżnie. Moim marzeniem jest pojechać tam, kupić sobie bilet czterodniowy (tak, mają takie, ceny nie pamiętam) i pokontemplować wszystko jeszcze raz.

Narodziny Ikei, czyli wystawa wzornictwa skandynawskiego



Zatroskanych statusem prawnym powyższej fotki pragnę uspokoić: w większości galerii można robić zdjęcia zupełnie legalnie i bez problemów ze strony personelu. Co jest niezwykłe, zważywszy, że w Polsce możesz tylko kupić pocztówki, a w Dublinie nawet zdjęcia sklepu nie możesz zrobić bez upomnienia ochrony.


Om nom nom nom

Tutaj nie trzeba komentarza - po prostu patrzcie i niech jedzą z tego oczy wasze wszystkie.







Inne miejscówki

Krótko: jeżeli usłyszę, że po przeczytaniu moich notek któreś z was pojechało do Paryża i NIE zahaczyło o La Defense, osobiście skopię dupsko. Tego się po prostu nie da opisać. Na tym świecie jest wiele kościołów, muzeów i konstrukcji stalowych, ale La Defense jest jedyna w swoim rodzaju.



Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero...

Zakupy!!! To też trudno opisać. Nie mam na razie energii na robienie fotek moich łupów, ograniczę się tylko do info, że zakupiłam sobie trochę biżuterii, bluzkę, wino, sery i generalnie czułam się jak dzieciak na koloniach. Byłam przemęczona i zdołowana pracą przed wyjazdem, a wypróżnienie portfela dobrze mi zrobiło. Mogłam to zrobić w Duplinie, ale to żaden ubaw, prawda?

No dobra, naści małą próbkę - mój nowy breloczek:



Nie mogłam się oprzeć tym różowym diamencikom, no po prostu nie mogłam :D

JP może się J

Oświadczam uroczyście, że jeśli ktoś w mojej obecności zacznie nadawać na francuską policję, dostanie ode mnie w zęby. Mojej mamie w nasz ostatni wieczór przydarzyła się niemiła przygoda - dwóch Arabusów zwinęło jej torebkę, i to tak, że nie zauważyła. Złodzieje zostali dorwani w mniej niż minutę dzięki sześciu policjantom w cywilu, a na dodatek oficerem dyżurnym był Polak, dzięki czemu nie trzeba było czekać na tłumacza z ambasady, i w ogóle wszyscy na komisariacie byli b. mili i gnojki dostały za swoje.
Przy okazji przestrzegam wszystkich, którzy wybierają się do Paryża, żeby uważali na swoje torby i kieszenie, zwłaszcza Polacy mieszkający na wyspach, którzy być może odzwyczaili się od typowego dla obywateli RP mieszkających nad Wisłą i Odrą "zostawiania psa przy każdej rzeczy". Wy możecie nie mieć tyle szczęścia.

I zanotowałam sobie w pamięci, żeby przyswoić trochę słownictwa kryminalnego na następną wyprawę, hehe :D

Przy okazji foteczka - obiekt, który mijałam w drodze powrotnej do hotelu. Mogę się oczywiście mylić, ale wydaje mi się, że to jest jakaś główna komenda ichniej policji, którą widziałam na paru filmach. Wiem, że to płytkie, ale nie mogłam się oprzeć pokusie strzelenia fotki, bo akurat w ten wieczór okazało się, że wszystkie filmy o francuskiej policji, jakie dotąd widziałam, są dojmująco prawdziwe :)



Co by tu jeszcze, co by tu... Aaaaaa!

Nie pomogło. Po prostu nie sposób opisać moich wszystkich przeżyć i spostrzeżeń w jednej notce i chyba będę musiała jeszcze trochę pofrancuzić. Na zakończenie jeszcze parę fotek (hmm, czy ten blog już przeistoczył się zupełnie w fotobloga?) - już z moich ostatnich chwil w Paryżu, w terminalu lotniska de Gaulle'a, który jest po prostu piękny i jest kolejnym, niezbitym dowodem na to, że Paryż to zajebiste miasto w każdym jego aspekcie.





A bientot, chers guerriers!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz