sobota, 3 października 2009

Językowe fiksacje

Czyli francuski na gorąco.

Ogary poszły w las, mam nadzieję, że nauka francuskiego za nimi nie podąży. Kurs francuskiego uroczyście uważam za rozpoczęty!

W tym tygodniu odwiedziłam Alliance Française 2 razy. Zajęcia mam na 19:30, dwie godziny, więc podreptałam po pracy, na dodatek zmęczona, bo mieliśmy straszny zapieprz (znowu). Zadziwiające, że chociaż idąc na zajęcia zasypiałam na stojąco, to kiedy już lekcje się rozpoczynały, od razu się rozbudzałam i mózg pracował na najwyższych obrotach.

Grupa liczy zaledwie 10 osób, w tym ani jednego Irlandczyka (nie, żebym była zaskoczona). Mamy czworo Brazylijczyków, dwie Polki (w tym mła), Rosjankę, Chinkę, Włocha i Słowaka. W czwartek mieliśmy lekcję o językach i narodowościach, to było dość zabawne. Zwłaszcza, że większość kursantów nawet po angielsku nie mówi doskonale.

Na razie mamy proste rzeczy i czuję pewien niedosyt, bo miałam nadzieję na większy hardkor. Pierwsza lekcja była poświęcona tak fundamentalnym zagadnieniom jak: alfabet, liczby od 1 do 10 i kiedy zwracać się do osoby per vous, a kiedy tu

Swoją drogą, zabawna sprawa z tym alfabetem. Francuski sposób literowania jest bardzo podobny do polskiego, może poza 5 literami. Jako cudzoziemiec o karkołomnym imieniu i nazwisku jestem zobowiązana do przeliterowania swojej "godności" średnio raz w tygodniu, i to po angielsku, więc ten nagły powrót do niewyspiarskiego sposobu wymawiania liter alfabetu był dość szokujący. Na szczęście jestem zdolna dziewczynka, na dodatek bardzo zmotywowana, więc poszło mi dobrze. Co do imienia, przeszłam z Margaret (forma pracowa) na Marguerite i jakoś żyję.

Drugi antywyspiarski szok przeżyłam, kiedy odkryłam, że przymiotnik pochodzące od nazw narodowości, a także same narodowości, po francusku pisze się z małej litery. Teraz to już zupełnie dostaję kręćka. Angielski - duża, duża, polski - mała, duża, francuski - mała, mała. No.

W czwartek, zupełnie nieświadomie (włożyłam pierwszą koszulkę z brzegu, praca mnie tak wymęczyła, że wszelkie myśli o fabulous look poszły precz), pojawiłam się na lekcji w t-shircie, który kupiłam sobie w Paryżewie, z plakatem kabaretu Chat Noir. Nauczycielka powiedziała: trés jolie t-shirt, que est votre uniforme pour le classe (czy jakoś tak). A ja na to: d'accord.

W tzw. międzyczasie, staram się rozkręcić francuskiego bloga. Aktualnie podejmuje rozpaczliwe wysiłki, aby ogarnąć burzę pomysłów w mojej głowie, ale pierwsza notka już jest. Napisałam co nieco o Rémi Gaillard. Kocham tego gościa :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz