sobota, 13 czerwca 2009

Jak zostałam blokersem

Czyli życie na moim osiedlu.
Blokers w Dublinie to nie to samo, co blokers w Szczecinie. Tutaj jest wszystko na opak: dresiarstwo mieszka w domach, a mieszkanie w bloku jest posh. Zapraszam na mały spacerek po dzielnicy szklanych domów, do której się niedawno sprowadziłam.
Zacznijmy od tego, że mieszkam nad kanałem. Ma to swoje złe strony, np. wilgoć w mieszkaniu i piździawa o poranku, ale cóż ja na to poradzę, że jestem romantyczną kretynką i mimo wszystko lubię zapach morskiej wody... Tak czy siak, tuż za moim blokiem jest sobie keja, a przy niej parę łajb:



Po "moim" kanale odbywają się wycieczki łodzią (nie pytajcie mnie, jakie atrakcje pokazują, bo nie mam czerwonego pojęcia, ale śmiem przypuszczać, że największą atrakcją takiej wycieczki jest możliwość nabawienia się choroby morskiej, co zniechęca mnie do spróbowania, bo takowej nie mam i nigdy nie miałam). Najlepszym aspektem tych wycieczek jest całkiem fajne molo, mieszczące się koło całkiem fajnej knajpy, które to molo w czwartkowe, piątkowe i sobotnie wieczory (jeżeli tylko jest ciepło i nie pada) przyciąga amatorów najbardziej popularnego dublińskiego sportu zwanego pubbingiem. Mnie samą mocno kusi, żeby sobie zasiąść tam ze szklanicą Czarnego Złota Irlandii...


Po drugiej stronie kanału znajduje się trochę więcej szklanych domów, a w nich:
- apartamenty dla młodych japiszonów (takich jak ja)
- sklep "fresh" (właściwie to nie jest przypadek, że koło poprzedniego mieszkania miałam taki sam) - jedno z niewielu miejsc w Dublinie, gdzie można kupić naprawdę dobre jedzenie i wino, i na dodatek otwarte po 18:00
- kilka restauracji
- pewna agencja nieruchomości, której wspomnienie przyprawia mnie o skok ciśnienia


Najciekawszym wg mnie elementem krajobrazu jest ta garść stojących czerwonych patyków (ochrzczona przeze mnie Aleją im. Pały Szatana - kto widział "Pineapple express", ten czai bazę). Kiedy robi się ciemno, Pały podświetlają się, każda na innej długości. Wtedy wygląda to nawet przyjemnie, ale dziennym świetle - co najmniej kuriozalnie.


Najbardziej charakterystycznym punktem w tej okolicy (oprócz siedziby Google) jest wyjątkowo wąski i całkowicie przeszklony blockhaus. Podoba mi się ten budynek, ale jego mieszkańcom nie zazdroszczę, nie mam co prawda lęku wysokości, ale widząc kawał Dublina 4 pod stopami nie czułabym się komfortowo.



To, co najbardziej lubię w Dublinie, to wdzięk i naturalność, z jaką krajobraz łączy w sobie stare i nowe. Po sąsiedzku z tymi wszystkimi nowoczesnymi apartamentowcami stoją sobie stare magazyny i spichlerze. No dobra, tak naprawdę to część z nich to zwykłe rudery, a część to mieszkania dla japiszonów i biura, udające rudery. To jest jeszcze bardziej posh niż szklane domy, podobno.



Inną osobliwością w tej okolicy jest lokalna stacja kolejki podmiejskiej, której to stacyjki perony są dosłownie zawieszone nad wodą. Wrażenie podczas przechodzenia kładką nad torami - bezcenne.




Chociaż trochę tęsknię za Smithfield, wieżą destylarni, Cobblestone, a nawet końskim gawnem w każdą pierwszą niedzielę miesiąca (koński targ w centrum miasta... bo Dublin tak naprawdę nigdy nie przestał być wiochą), to jednak muszę powiedzieć, że moja nowa dzielnica jest całkiem fajna. Podoba mi się atmosfera, że blisko do pracy, że szkło, że woda. Po prostu.

Parafrazując klasyka: :cyk znad kanału!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz