piątek, 26 grudnia 2008

Świński Duet - wydanie świąteczne

Kolejne święta Bożego Narodzenia, już drugie na obczyźnie. Świński Duet zawsze wiedział, jak sobie dogodzić.
Duch teraźniejszości

Tym razem postanowiliśmy się przygotować lepiej niz rok temu, kiedy wszystko gotowaliśmy 24-go wieczorem po pracy. Zakupy zrobiliśmy już w zeszłym tygodniu, sporządziwszy uprzednio sążnistą listę. Wzięłam urlop na 24-go, żeby mieć czas wszystko przygotowac i trochę posprzątać. Zaliczyliśmy kilka organizacyjnych wpadek po drodze, np. kupienie choinki na ostatnią chwilę (nie muszę chyba mówić, że mieszkając w centrum wielkiego śmietnika jakim jest Dublin, o naturalnym drzewku można tylko pomarzyć i musieliśmy się zadowolić plastikiem) i niesprawiony karp (na szczęście Przytulanka moja jest twardzielem jakich mało i dała radę temu karpiu). Oczywiście w kuchni też się nieźle popisałam: pierogi wystygły przed podaniem, karpia trochę przypaliłam (na szczęście nieznacznie), posklejały mi się uszka, warzywa na sałatkę były trochę za miękkie, toże pszenica w kutii. No, ale dobiłam do magicznej liczby 12 potraw i na pewno w przyszłym roku będę miała więcej szczęścia, także przy szykowaniu Wigili ;)



Na naszym stole zagościły następujące przysmaki:
1. barszcz czerwony
2. uszka (w barszczu, kupne)
3. karp smażony
4. kapusta z grzybami
5. sałatka jarzynowa
6. śledź w smietanie (sama robiłam!)
7. śledź w oleju (też własnej roboty)
8. pierogi ruskie (kupione)
9. pierogi z kapustą i grzybami (też kupne)
10. chlebek (tak, to też się liczy)
11. kompot z suszu
12. kutia (dla niezorientowanych: mieszanka maku, gotowanej pszenicy i bakalii, doprawiona miodem i słodką śmietanką)

Margot i Przytulanka skonsumowali po trochu wszystkiego, wydając z siebie pomruki zadowolenia. Dzisiaj dojadają niedobitki (których zapewne wystarczy im i na jutro) i wylegują się na kanapie, oglądając filmy.
To się nazywa mieć święta! 




Duch przeszłości
W każde święta wspominam co nieco moje poprzednie Wigilie. Właściwie większość jest do siebie podobna: dużo gotowania, dużo sprzątania, dużo zakupów, dużo ludzi przy stole i podobne wielkanocnemu odganianie kota od stołu. Było jednak parę takich, które na zawsze wryły mi się w pamięć...



Gwiazdka '96 - czworonożny członek naszej rodziny, czarne kocisko imieniem Zorro, ciężko zachorzał. Mama jeździła z nim codziennie do lecznicy weterynaryjnej na zastrzyki. Cała Wigilia spadła wtedy na mnie, oczywiście wszystko robiłam pod dyktando mamy, bo nie znałam nawet jednego przepisu. Potrawy wylądowały na stole jak trzeba, ale ja nie miałam siły niczego jeść, bo po przygotowaniu tego wszystkiego nie mogłam już patrzeć na jedzenie.
Gwiazdka '97 - pojechałyśmy z mamą do Zakopanego, żeby sobie zwyczajnie odpocząć. Impreza trochę kosztowała, ale wrażenia z marszu do Morskiego Oka w drugi dzień świąt po totalnie oblodzonej drodze - bezcenne (za to okupione siniakami na udzie). W te święta nauczyłam mamę "Jeśli zechcesz odejść, odejdź" taty Kazika, idąc przed Dolinę Kościeliską.



Gwiazdka '99 - spędziłam ją na Sycylii, na świątecznym graniu z zespołem jazzowym. Spędziliśmy wtedy trzy tygodnie na tej przesympatycznej wysepce, intensywnie koncertując w przebraniu śnieżynek. W dniu Wigilii zagraliśmy dwa koncerty, jeden późno wieczorem. Niemniej, udało się urządzić kolację, naprędce skleconą z tego, co dało się dostać w miejscowych marketach. Do dziś pamiętam, jak zespołowy kierowca podwiózł nas do budki telefonicznej na jakimś totalnym zadupiu, żebyśmy mogły złożyć życzenia rodzinie, i telefonowałyśmy do kraju, smagane deszczem i wiatrem. Prawie jak w "Nic śmiesznego" ;)

Duch przyszłości

Moje życie jest teraz dość dynamiczne, i trudno mi przewidzieć, co będzie w następne święta. Mam nadzieję, że tak jak w tym roku, gorączka świąteczna ogarnie mnie tylko na tyle, na ile jej na to pozwolę. Mam nadzieję, że będe miała prawdziwą choinkę. Mam nadzieję, że nie przypalę karpia i wszystko będzie gorące. Mam nadzieję, że Przytulanka będzie ze mną przy jednym stole. Właściwie ten ostatni punkt wystarczy, żeby poczuć ducha świąt :)

Wszystkim bojownikom i czytelnikom Fucku życzę zatem, w te i każde kolejne święta:
- atmosfery miłości i życzliwości
- aby wszystkie życzenia były szczere i płynęły z serca
- prezenty pod choinką sprawiały radość wszystkim obdarowanym
- choinka pachniała lasem
- a teksty rodzinki przy stole były świetnym materiałem do wrzutów na Kawały Mięsne :C

W prezencie ode mnie - pocztówka multimedialna (nieco prymitywna, ale zawsze): kolęda "Gdy śliczna panna", do której mam szczególny sentyment, gdyż po raz pierwszy wykonywałam ją publicznie w roli Marii w parafialnych jasełkach. Miałam wtedy bodajże 10 lat, krótko przed przedstawieniem złamałam rękę i lalka-bobas wyobrażająca Jezuska spoczywała dostojnie na moim gipsie :D
Miłego słuchania (lub niesłuchania, zależy od nastawienia do mojej, ekhem, działalności muzycznej):


...i odrobina świąt po irlandzku:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz