czwartek, 19 czerwca 2008

Jak się lansować, to tylko w Toronto

Tak to gwiazda Małgorzata P. (l. 26) lansowała się pod koniec czerwca 2007 w Toruniu.

Były to moje ostatnie dni w Toronto. Pakowałam się i latałam po mieście z nowym aparatem. Chciałam zarejestrować, zanieść ze sobą w świat szeroki wspomnienie miejsca, gdzie żyłam 7 lat, studiując z zapałem nie tylko informatykę. 

Księgarnia na Łaziennej


Odwiedzenie "taniej książki" to dla mnie punkt obowiązkowy w każdym mieście, które nawiedzam, choćby tylko przejazdem. W tej właśnie księgarni nabyłam mój pierwszy słownik polsko-chiński (cena: 7 zł), od którego zaczęła się moja fascynacja Dalekim Wschodem. 

Krzywa Wieża


Lubiłam sobie cyknąć kawę parzoną w tyglu na parterze lub grzane wino na wyższych piętrach. 
Pub "Przepompownia", ul. Mostowa


Tutaj zdobywałam szlify w rzutkach, zostałam parę razy oblana piwem i... świętowałam 19. urodziny.

Martwa Wisła i Park Bydgoski


Spacery, chlanie tanich win w Juwenalia, bieg po zdrowie, randka... Tyle można robić w tym miejscu... 

Bulwar Filadelfijski


Narodowy sport toruński: siedzenie na Bulwarze Filadelfijskim, picie piwka osłanianego plecakiem i wypatrywanie, czy "czarni" (Straż Miejska) nie idą.

Naleśnikarnia "Manekin" 


Mój ulubiony naleśnik: nadzienie a la pierogi ruskie i skwarki zamiast sosu. Najlepiej smakuje popijany czerwonym barszczem. 


Drink bar "Max"


Najgorszy sąsiad, jakiego można sobie wyobrazić to ta mordownia. Zwłaszcza, kiedy był mecz żużlowy. Tak, faceta z wiertarką w mieszkaniu nade mną też miałam. Ten widok z okna towarzyszył mojej toruńskiej egzystencji przez 4 lata!

Wydział Matematyki i Informatyki



Tutaj właśnie ze studentki Małgorzaty P. (wówczas l. 21) narodziła się bojowniczka :margot. Możecie zacząć pielgrzymki od tego miejsca :D


Powyższa notka powstała w pewien beznadziejny dzień w Dublinie, kiedy padało cały dzień, od rana bolały mnie plecy i nie mogłam się schylać, w pracy w huk roboty i francuski burdel najwyższej próby, a ten fagas kierowca autobusu nie zatrzymał się na przystanku i musiałam zasuwać piechotą w tym deszczu do domu. Całkiem naturalne, że od razu zaczęłam myśleć o czasach, kiedy deszcz oznaczał, że nie idę na zajęcia, bolała mnie tylko głowa z przepicia, gwoździe w żopę dostawało się tylko w czasie sesji, a wszędzie było tak blisko, że radośnie pomykałam piechotką i olewałam komunikację miejską ciepłym moczem. Ta nostalgia i bolące plecy uświadomiły mi, że się starzeję. Szkoda, że jeszcze tyle czasu do emerytury... :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz