niedziela, 30 grudnia 2007

Margot i fabryka czekolady

Wielkość mojego tyłka (rozmiar 44) nie wzięła się znikąd.


Generalnie zawsze lubiłam słodycze, ale nie miałam nigdy w zwyczaju jadać ich codziennie. Słodycze kojarzył mi się raczej z niedzielnym podwieczorkiem lub świętami.
Na studiach sytuacja się nieco zmieniła, bo mama już nie pilnowała i nie robiła wymówek, że słodycze są niezdrowe, więc zdarzało mi się pożerać jakiegoś wafelka tak bez okazji. Niemniej, ciągle było to małe Prince Polo raz na parę dni.
Moja Przytulanka sprowadziła mnie na złą drogę. Ma on bowiem w zwyczaju kupować sobie słodycze na zapas, a ja nie potrafię zachować spokoju, kiedy łakocie są tak blisko (wiem, nie świadczy to najlepiej o moim zdrowiu psychicznym). Tak więc zawsze mamy w pogotowiu "produkty pierwszej pomocy marki Wedel" i prawie codziennie coś tam podjadamy relaksując się wieczorem przy jakimś głupawym serialu.

Jednakże, w te święta nasza zachłanność osiągnęła apogeum.

Oto bowiem stał się cud podobny do rozmnożenia ryb i chleba na pustyni, tyle, że z udziałem czekolady! Zrobiliśmy trochę przedświątecznych zakupów, dostaliśmy paczkę z kraju od mojej mamy (a w niej prezenty gwiazdkowe, zawierające produkty pierwszej pomocy marki Wedel, Fazer i Goplana oraz jeszcze sporo produktów pierwszej pomocy różnych marek luzem), czekoladki od sąsiadki w ramach podziękowań za pomocy w zakupie Wii i puszkę ciastek w ramach życzeń od landlorda (a że reszta hołoty wyjechała na święta to nikt by się nią nie zaopiekował jak należy gdyby nie my). Przez święta pożarliśmy część czekoladowych cukierków, ciastka i paczkę delicji (więcej nie dało rady, bo jeszcze kutię mieliśmy), ale większość inwentarza ciągle czeka na pożarcie przez nasze spragnione czekolady gęby. Tak więc mamy:
- pudło czekoladek "Roses" Cadbury (750 g)
- 15 tabliczek czekolady (różne rodzaje)
- pudło Ptasiego Mleczka (waniliowego)
- 1 kg krówek
- ok. 200g śliwek w czekoladzie
- ok. 200 g chińskich cukierków orzechowych (orzeszki i migdały oblane taką kruchą białą polewą z cukru)
Nasza szuflada-spiżarnia pęka w szwach. A ja powinnam się odchudzać, z resztą muszę przyznać, że zaczynam czuć się zasłodzona.

Także jak ktoś z Bojownictwa będzie niebawem w Dublinie, to zapraszamy do nas z wizytą, tylko nie przynoście nic do jedzenia! :D


Czego właściwie nie opisałam na tym zdjęciu, a powinno rzucać się w oczy: zapasy herbaty pu-erh. I wszystko jasne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz